Pacjent (dobrze) WYSŁUCHANY.
Dziś trochę z mojego najwłaśniejszego
poletka. Z inspiracji po ostatnim spotkaniu i długiej rozmowie z osobami, które
doskonale wiedzą, o czym piszę.
źródło: wikipedia.org |
Sprawy sądowe z elementem
medycznym (tzw. „błędy lekarskie”) należą raczej do trudnych – zarówno dla
stron postępowania, jak ich pełnomocników – i sądu. Trudno w pierwszym rzędzie ocenić,
czy dana sprawa jest faktycznie „sprawą”, którą powinien rozstrzygać sąd. Trudno
zgromadzić materiał dowodowy, bo żeby coś zakwalifikować do służących stronie
dowodów, trzeba się na danej materii choć trochę znać. A prawnik, wiadomo, to
nie medyk. Trudno fachowo, a jednocześnie zrozumiale przedstawić sądowi,
dlaczego zwracamy się do niego o rozstrzygnięcie. Trudno jest nawet słuchać
świadków, ponieważ jeśli są lekarzami (a znaczna część świadków, jeśli nie
wszyscy w takich sprawach, to właśnie lekarze), nie mogą wyrażać w toku
przesłuchania swoich poglądów (ta domena jest pozostawiona biegłym), mogą mówić
jedynie o spostrzeżeniach, faktach. Czasem trudno jedno od drugiego oddzielić. Trudno znaleźć biegłych, którzy wydadzą opinię
w sprawie. Trudno znaleźć w sobie cierpliwość, by wyczekać (czasem ponad dwa
lata!) na wydanie takiej opinii. Trudno polemizować z opinią biegłego. I z całą
pewnością – bardzo trudno wydać w takiej sprawie wyrok. A następnie go
uzasadnić w sposób przekonujący strony do jego słuszności.
A jednak są tacy, co postanawiają
przejść tę drogę przez mękę, pomimo, że ostrzega się ich lojalnie – że łatwo
nie będzie. Determinacja klientów wszczynających tego rodzaju postępowania jest
moim zdaniem wyższa niż tych, którzy żądają odszkodowań z bardziej
konwencjonalnych tytułów. A jest rzeczą zdumiewającą, że we wszystkich sprawach
„medycznych”, z którymi w każdym razie ja miałam do czynienia – można odnaleźć
jeden wspólny mianownik. W każdej z nich, bez wyjątku, pacjent czuł się po
prostu ŹLE POTRAKTOWANY. Znaczną część czasu podczas pierwszego spotkania
spędzamy z klientami na rozmowie o przebiegu leczenia i naprawdę zawsze słyszę
coś w stylu: w życiu nie zdecydowałbym
się zaczynać tej sprawy, ale uważam, że muszę, bo ONI nie mogą tak traktować
pacjentów! Może ta sprawa spowoduje, że TO SIĘ ZMIENI.
Nie chodzi tu już o to, że
wszelkie nieprawidłowości w podejściu do pacjenta zazwyczaj stanowią
równocześnie naruszenie jakichś przepisów prawa – te kwestie pomijam, jako nudnawą
argumentację prawniczą. Mam jednak jeszcze inne, zupełnie banalne spostrzeżenie:
elementem leczenia (kluczowym!) jest przecież postawienie właściwej diagnozy.
Do jej osiągnięcia zaś niezbędny jest prawidłowy tzw. wywiad. Czyli potocznie
rzecz ujmując – sumienne WYSŁUCHANIE, co ma pacjent do powiedzenia na temat
swojej choroby. Zadanie mu właściwych pytań i następnie uwzględnienie
odpowiedzi w wybranym procesie leczenia. Zaś taki WYSŁUCHANY pacjent raczej nie
będzie uważał się nigdy za osobę źle potraktowaną. Mało tego, idę o zakład, że
po WYSŁUCHANIU zwiększamy szansę na prawidłową diagnozę. Nawet jednak jeśli
zdarzy się, że coś pójdzie w procesie leczenia nie po myśli, niewielkie
prawdopodobieństwo, że sprawa ujrzy finisz w sądzie. W każdym razie do mnie nie
zwrócił się nigdy pacjent, który żądałby postępowania wskazując, że traktowano
go dobrze, ktoś popełnił przy tym jakiś błąd czy nieprawidłowość, a
odszkodowania będziemy żądać, bo nam się po prostu należy (w innych sprawach
odszkodowawczych jest to za to popularna forma argumentacji).
Mam
wielu znajomych i kilku przyjaciół w gronie lekarzy. Tym najbliższym, co do których
wiem, że SŁUCHAJĄ, nieomal mogę zagwarantować, że nie staną na wokandzie. Wszystkim
pozostałym gorąco życzę, aby zawsze mieli CZAS dla swoich pacjentów, choć wiem,
jak bardzo deficytowe jest to dobro w służbie zdrowia. Oczywiście, że formuła
tego tekstu sprawia, że sprawę bardzo uprościłam. Ale każdy z nas staje się
kiedyś pacjentem. Czasem wówczas wystarczy, by ten, w których rękach jest nasze
zdrowie – z uwagą nas wysłuchał.
Brak komentarzy:
Bardzo dziękuję za Twój komentarz :-)