Zawód zawodu zaufania publicznego.
Od kilku dni w mediach i na
portalach społecznościowych wrze. Lekarze strajkują, ponieważ ich zdaniem
Ministerstwo Zdrowia (a tym samym rząd) chce wymusić przyjęcie warunków
współpracy, których ci przyjąć nie chcą i nie mogą. Minister zaś jest w pozycji
silniejszego i z pozycji tej korzysta. Z wielkim, widocznym w mediach
zaangażowaniem. A internauci, czyli pacjenci, czyli społeczeństwo – daje się
tej (anty)kampanii ponieść.
źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Operacja_(medycyna) |
Kiedy czytam komentarze
internautów, nie mogę wprost uwierzyć, że ten (postkomunistyczny) roszczeniowy
model jest tak głęboko zakorzeniony w naszym społeczeństwie. Przecież już od
ponad ćwierćwiecza mamy wolność. I mamy też wolne zawody – są to mi.in. tzw. „zawody
zaufania publicznego”, czyli takie, które z założenia powinny się cieszyć
społecznym zaufaniem. Tymczasem, kiedy Minister wysyła komunikat, że lekarzom
zależy wyłącznie na pieniądzach, „zawód” przybiera raczej skojarzenie nie z
zajęciem, a z uczuciem. Bo jak ma się czuć pacjent, gdy słyszy, że jego lekarz myśli
tylko o kasie, a nie o zdrowiu.
Pierwszy z brzegu i zapewne
marginalny drobiazg dotyczący propozycji ministerialnej, przykuł moją uwagę.
Medycy mają być obecnie, jak wynika z relacji medialnych, punktowani (in plus) za „wykrycie” choroby i karani (finansowo)
za niepoprawne diagnozy. To trochę tak, jakby adwokat miał otrzymywać wynagrodzenie
wyłącznie za „wygrane” sprawy (a takie postulaty już były podnoszone co
najmniej przez internautów!). Z tym, że ja osobiście jako pacjent średnio
czułabym się ze świadomością, że badający mnie lekarz wprost marzy o wykryciu
we mnie jakiegoś guza! A przecież to i adwokaci ze swej praktyki wiedzą (prowadząc
spory „medyczne”), że lekarz nie ponosi odpowiedzialności za niepomyślny
rezultat leczenia (musiałby być Panem Bogiem), a jedynie za brak należytej,
zawodowej, najwyższej staranności w podjętych działaniach. Choćby po tym
szczególe widać, że walka lekarzy o zmianę ministerialnych propozycji wydaje
się sensowna i zgodna przede wszystkim z dobrem pacjenta. W każdym razie w moim
rozumieniu.
Jeśli chodzi o pieniądze i
oskarżenia, że składali przysięgę i że wobec tego w każdym przypadku lekarze
powinni mieć otwarte przychodnie i przyjmować pacjentów, zaś walka o wynagrodzenia
czyni z nich piranie, hieny i co tam jeszcze, jest populizmem i głęboką
nieprzyzwoitością. To polityka państwa spowodowała, że większość lekarzy
prowadzi działalność gospodarczą i musi działać i myśleć biznesowo. Ja bardzo
uprzejmie przepraszam, ale nie słyszałam groźby ze strony środowiska medycznego,
że będą odmawiać pomocy w sytuacji zagrożenia życia. Muszą zaś być wysoce
zdesperowani i przekonani o swoich racjach, skoro decydują się na zamknięcie
przychodni i nieprzyjmowanie pacjentów na bieżąco (przecież to oczywiste, że
tym samym codziennie tracą pieniądze!). I twierdzenie, że z powodu charakteru
wykonywanego zawodu nie mają prawa protestować, jest szantażem intelektualnym,
emocjonalnym, niegodnym. Szantażem jednocześnie prymitywnym i na dłuższą metę
szkodzącym społeczeństwu, które już zupełnie traci wiarę w zawody zaufania
publicznego.
Adwokaci przerabiają to codziennie.
Jesteśmy zobligowani do prowadzenia spraw z urzędu, w których stawki wypłacane
nam przez Skarb Państwa czasem nie stanowią nawet zwrotu naszych wydatków na
telefony, papier czy parking opłacany w związku z prowadzoną sprawą. Nie strajkujemy
zapewne dlatego, że dla żadnego adwokata sprawy z urzędu nie stanowią podstawy
działalności, a jedynie najczęściej traktowane są właśnie jako wkład społeczny
dla biednej ojczyzny, biednego społeczeństwa. Ja w każdym razie osobiście w ten
sposób traktuję „urzędówki”. I tylko uciska mnie trochę i doskwiera, że ta półgratis praca z
mojej strony jest mi narzucana. Bo gdyby jakiś polityk zwrócił się do mnie i
kolegów, i powiedział wprost: „Jesteśmy krajem tak biednym i niewydolnym, że
zwracamy się do was z prośbą, abyście pracowali dla waszej ojczyzny za darmo w
takim to a takim zakresie” – to przynajmniej mielibyśmy sytuację jasną, czarno
na białym. Prośba o darmową pomoc jest
już chyba lepsza niż udawanie, że się komuś za coś płaci, prawda? Przypuszczam
nawet, że zupełnie możliwe, że jakiś kompromis co do takiej pomocy mógłby zostać
wówczas wypracowany – przy założeniu, że sprawa jest uczciwie zdefiniowana. Tymczasem
mówi mi się zupełnie co innego: „Jesteś adwokatem, więc musisz przyjąć taką a
taką sprawę za wynagrodzeniem sztywno określonym (np. 60 zł) i jesteś do tego
zobligowana, bo wykonujesz WOLNY zawód”. Państwu to nie zgrzyta?
To samo, jak wydaje się, dotyczy
obecnie środowiska lekarskiego. Nazywa się to potocznie odwracaniem kota
ogonem. Dobrzy politycy kontra źli i pazerni lekarze. I jeszcze jedna uwaga na temat reakcji
społeczeństwa, wynikająca z komentarzy
internautów. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego przyjmuje się, że lekarze (czy
my, adwokaci) w ogóle mają dla kogoś/za kogoś pracować za darmo? Przecież są
przedsiębiorcami, jak inni. Mają (jak i my) rodziny, dzieci, które muszą
utrzymać, dla których nie mają zbyt
wiele czasu, bo zajmują się codziennie problemami innych ludzi, tym ludziom
pomagając; dają (jak i my) innym pracę, płacą podatki, ZUSy i Bóg wie jakie
jeszcze świadczenia. Dlaczego nikt nie oczekuje, że mechanik samochodowy czy
blacharz pracujący za przyzwoitym wynagrodzeniem, popracuje również gratis, a
lekarz czy adwokat, to powinien działać jedynie w imię idei?
Atmosfera, jaka budowana jest
wokół zdarzeń związanych z protestem lekarzy związanych z tzw. Porozumieniem Zielonogórskim
jest – moim zdaniem – trudna do zniesienia. Obraz zaś zawodu lekarza rysowany
przez polityków, następnie zaś powielany przez media i z przyjemnością powtarzany
przez internautów: krwiopijcy, bezdusznego, nastawionego wyłącznie na
pieniądze biznesmena, który kosztem społeczeństwa i za nasze pieniądze realizuje
wyłącznie swoje zachcianki, zbliża się do lansowanego niesprawiedliwego obrazu zawodu
adwokata. A wszystko to wynika z hipokryzji polityków, którzy przerzucają odpowiedzialność za braki budżetowe na tzw. zawody
zaufania publicznego. Na ludzi, którzy faktycznie biorą na siebie i za swoje
działania odpowiedzialność nieraz znacznie wyższą niż wynika z prostych, spisanych
zobowiązań. Myślę, że w takich sprawach środowisko adwokackie, w imię obrony przyzwoitości
i sprawiedliwości, powinno częściej zabierać głos. Aby wyraz „zawód” nie kojarzył
się tak bardzo z rozczarowaniem.
Bardzo niejednoznaczne są to sprawy. Owszem, można sobie wyobrazić nieetyczne wmówienie komuś jakiejś choroby, podobnie jak nieetyczne wmówienie komuś potrzeby wytoczenia powództwa.
OdpowiedzUsuńAle na Boga, jak to się ma ausgerechnet do wykrycia guza na poziomie lekarza rodzinnego?
Akurat guz to nie jest sprawa ani wygrana, ani przegrana. Guz to rzeczywistość, on jest albo go nie ma. Tego się pacjentowi raczej nie da wmówić, zresztą cui bono, skoro lekarz rodzinny i onkolog to 2 różne osoby...
Diagnoza na poziomie lekarza rodzinnego nie jest zresztą ostateczna, uruchamia dopiero bliższe przyjrzenie się sprawie, czyli dynamiczną weryfikację.
Tak więc analogia cokolwiek kuleje. Wraz z nią kuleje podobieństwo do wynagradzania spraw wygranych czy przegranych i dalej - domniemanie, że lekarz się ma u nas "doszukiwać" czegoś, czego nie ma, metodą Kubusia Puchatka zaglądającego do garnka coraz głębiej.
Ktoś uważający chęć życia możliwie długo i zdrowo za racjonalną uzna za racjonalne również istnienie kogoś, kto możliwie wcześnie ostrzeże go o zbliżających się kłopotach na takim etapie, by interwencja była możliwie niedroga i możliwie bezbolesna.
Do reszty tekstu nie chcę się odnosić, bo konkluzje zazwyczaj zależą od założeń wstępnych, a te wydają mi się chybione.
P.S. Jeżeli ktoś uważa badanie profilaktyczne za nachalną i interesowną próbę wtargnięcia w jego prywatność, niech nie idzie do lekarza. To jego prywatne zdrowie.
Jeżeli ktoś jest lekarzem i uważa refundację z systemu powszechnych ubezpieczeń za niewystarczającą, niech nie podpisuje kontraktu. To jego prywatny biznes.
Jeżeli ktoś jest pacjentem i uważa ofertę finansową systemu za niewystarczającą zachętę dla lekarzy, by podjęli się leczenia, niech idzie do adwokata, a z nim do sądu po ciężkie odszkodowanie. A jeśli dożyje do wyborów - niech na dokładkę uczyni użytek ze swego prawa wyborczego.
A co do tego prawnika, on też niech zażąda odpowiedniego honorarium, jeśli zaś nie chce go płacić ani klient, ani państwo, to niech on też ma prawo odmówić świadczenia usługi.
Strasburg będzie wiedział, co dalej z tym zrobić.
Dziękuję @estimado za ciekawy głos w dyskusji. Sęk w tym, że prawnik nie ma prawa odmówić przyjęcia sprawy zleconej przez Państwo (tzw. urzędówki), stawki zaś są właśnie przez państwo ustalane i można odnieść wrażenie, że ustawodawca miał poczucie humoru (swoiste) ustalając ich wysokość. Z tego zaś, co widzimy, lekarze właśnie powiedzieli, że na proponowanych warunkach nie chcą pracować - i widać, co z tego mamy.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o "wykrywalność" nowotworów, to pełna zgoda co do punktu widzenia @estimado. Problem jednak tkwi w tym, że jeśli dobrze zrozumiałam propozycję ministerialną, działa ona wręcz odstraszająco dla lekarza rodzinnego co do wczesnego kierowania pacjenta do specjalisty: wskazuje się, że po 15 skierowaniach "nietrafionych" (a jak wynika z relacji lekarzy, nowotwór może się "dobrze ukrywać") lekarz będzie zobowiązany do uczestnictwa w szkoleniu, za które ma sam płacić. W ten sposób przemawia do mnie argumentacja, że taki system może powodować, że lekarz rodzinny będzie miał pokusę "czekania" na rozwój kolejnego stadium choroby, aby zmniejszyć ryzyko nietrafionej diagnozy i dopiero mając większą pewność "trafienia" - skieruje do specjalisty. I tego, jako pacjent bym się obawiała. Pozdrawiam!.
Znam ostatnie orzeczenie TK w sprawie rzekomej konstytucyjności stawek za urzędówki. Zresztą kibicowałem koleżance już przed rozstrzygnięciem.
OdpowiedzUsuńDlatego napisałem "niech", postulując w ten dyskretny sposób, aby i prawnicy mieli prawo odmowy pracy na zlecenie państwa, za pieniądze oferowane przez państwo i na warunkach narzuconych przez państwo.
Państwo ma prawo zajmować się dobroczynnością, zdaniem niektórych wręcz musi, ale nie powinno się to odbywać metodą nakładania pańszczyzny na określone grupy zawodowe. To tyle z punktu widzenia specjalisty - czy to najmimordy, czy konowała.
A z punktu widzenia klienta/pacjenta, czyli konsumenta... no cóż, zgoda, jest się czego bać.
Ale to kwadratura koła, być może w ogóle nierozwiązywalna, a już na pewno w krótkim i średnim dystansie (jednej czy paru kadencji). Zwłaszcza w czasach trwale niskiego (wręcz ujemnego) przyrostu przy wydłużaniu się życia, kiedy piramida Bismarcka solidnie trzeszczy w posadach.
Prawie 10 lat temu napisałem taki wierszyk, kiedy Pan ś.p. Prezydent Dwutysiąclecia parł w kierunku referendum zdrowotnego:
REFERENDUM ZDROWOTNE (2006)
Trzy pytania w referendum zada Lech nam,
dotyczące służby zdrowia i jej cech:
Ma być - DOBRA?
- czy DARMOWA?
- czy POWSZECHNA?
Odpowiedzi wolno wybrać DWIE z tych trzech...
@estimado
OdpowiedzUsuńOtóż wykrycie nowotworu to wcale nie taka prosta sprawa jakby się mogło wydawać. Większość z nich (jeżeli miałyby być uchwycone w stadium, w którym procedury medyczne mają jeszcze sens) objawiają się bardzo niecharakterystycznie, dając obraz podobnych, niezłośliwych jednostek chorobowych. Tu tkwi problem (a właściwie jeden z nich) w sprawie zielonych kart.
No dobra. Medycyna jest trudna, że hoho.
UsuńAle czy jakieś wnioski mają z tego wynikać?
Odpuszczamy diagnostykę profilaktyczną, bo to za trudne?
Bo to za drogie?
Bo za mało płacą od sztuki?
Bo możemy się pomylić?
Idiotyzmy trzeba tępić i usuwać, zresztą jak w każdym innym obszarze, a nie szukać sobie alibi do nicnierobienia.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Usuńhttp://www.federacjapz.pl/aktualnosci/font-colorreddlaczego-protestujemyfont,292
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=788881581183515&id=201476149924064&fref=nf&pnref=story
Oraz mniej łopatologiczna wersja: http://www.mz.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0014/27041/Stenogram_negocjacje_2014_12_29_ost.pdf
Szanowni Państwo, rozumiemy wszyscy, że temat jest emocjonujący, niemniej jednak bardzo proszę o utrzymywanie dyskusji na poziomie, którego oczekujemy również od innych uczestników nie tylko tego dyskursu, ale i całej sprawy. Zarzucamy arogancję politykom, sami więc tym bardziej powinniśmy trzymać się w określonych założeniach wzajemnego poszanowania.
OdpowiedzUsuńCieszmy się za to wszyscy, że ostatecznie zawarto kompromis rozwiązujący główny problem choć na parę chwil.
Z przykrością usuwam ostanie komentarze.
@estimado: przepraszam, że reakcja z pewnym opóźnieniem. Jest to nawet pewna ironia losu, że autorka bloga jest zwyczajnie chora i w kontekście okoliczności zmaga się z tą chorobą w domu. Nie narzekam, ale też nie mogę być i nie jestem cały czas na bieżąco online ;-)
(1) Niezależnie od przyczyn - nie ma za co przepraszać. Ja przecie też nie działam 24/7, a zwłaszcza - bez urazy - nie pikietuję akurat tego bloga :)
OdpowiedzUsuń(2) W uzupełnieniu wyżej nakreślonego postulatu, dotyczącego odpłatności usług adwokackich (P.S. komentarza z 06.01.15). Tak jak pisałem - adwokat też pracuje dla utrzymania siebie i rodziny, czyli za pieniądze, i jeśli ich nie dostaje, to w zasadzie powinien mieć prawo odmowy usługi i nie wysłuchiwać z tego powodu przygan i homilii. Z drugiej strony, co pominąłem, jego dobre prawo rozważyć w swoim sumieniu, czy ta konkretna sprawa nie zasługuje na podjęcie działania pro bono... Czasem zasługuje, ale nie z reguły. Proszę dla sprawdzenia wejść do szewca i poprosić o podzelowanie buta za darmo....
(3) Życzę rychłego powrotu na boisko, i to w pełnej formie
Usługi adwokackie nie należą do najtańszych (nie mówię o tych z urzędu), dlatego też osoby z tej branży nie mają na co narzekać.
OdpowiedzUsuńDziękuję za udział w dyskusji; zasadniczo ten post nie był o wysokości stawek, a raczej o tym, czy można kogokolwiek (lekarzy, prawników) zmuszać do pracy za darmo albo też prawie za darmo :-) moim zdaniem nikogo nie można zmuszać, a jak sama napisałam, zdarza mi się pracować po prostu pro bono i wolałabym, aby nazywać rzeczy po imieniu również w przypadku tzw. urzędówek. :-)
Usuń