Kontakty z dzieckiem – bohaterstwo dnia powszedniego.
Sprawy rodzinne są zawsze tak
bardzo delikatne, że nie miałabym odwagi żadnej z tych, przy jakich dane mi
było uczestniczyć, komentować. Do tego każda jest inna, zupełnie inna, tak jak
ludzie są inni, inne życiorysy i inne okoliczności. Decyzje życiowe podejmowane
przez moich klientów są ich decyzjami, ja mogę jedynie pomóc im najlepiej i
najbezpieczniej przejść przez niektóre trudne życiowe sytuacje.
Jednak cała masa zdarzeń,
czynności, emocji, leży zupełnie poza wpływem prawnika. I o jednej niewielkiej
ich części chciałabym dziś napisać. To będzie taka trochę prywatna myśl, która
narodziła się w mojej głowie już dawno temu, urosła i przypomina się co jakiś
czas. A dotyczy tego, co dzieje się pomiędzy rodzicami i dziećmi w sytuacji,
kiedy rodzice nie żyją już ze sobą.
Trochę nawet przewrotnie,
ponieważ chcę właśnie powiedzieć o sytuacji osadzonej w stereotypie. I o kobietach. Przewrotnie, bo tak się jakoś składa, że częściej zdarzało mi się
reprezentować panów, a panie obserwowałam zza drugiej strony „barykady”. Mimo
wszystko, stoją w moich oczach, z całą swą codziennością, pięknem i – bez
patosu - bohaterstwem.
Kiedy para przestaje ze sobą żyć,
a ma dziecko lub dzieci, jest tak bardzo trudno. Rozwodzą się (albo nie, bo
nigdy nie byli małżeństwem) i ustalają, w jaki sposób będą zajmować się tymi wspólnymi
dziećmi. Robią to albo sądownie (tzw. ustalenie kontaktów z dzieckiem) albo też
pozasądowo. Czasem z udziałem adwokatów, psychologów, mediatorów, czasem
zupełnie sami ustalają własne reguły gry. I jakaś ustalona teoria przechodzi w
praktykę.
Stanisław Wyspiański Macierzyństwo źródło: Wikipedia |
I właśnie o tym chciałam napisać.
Że te wszystkie matki, które MIMO WSZYSTKO bez nerwów i utrudniania ojcom kontaktów – po prostu
oddają im dzieci w dobrej atmosferze – dla mnie są i pozostaną bohaterkami. Ja
wiem, że taki obowiązek. Wiem, że dziecko ma prawo do kontaktu z ojcem i matką.
Wszyscy to wiemy. Ale kiedy sobie myślę, że tak bardzo ciężko pracuję w
tygodniu, że nie mam czasu na zabawę z dzieckiem, a potem w weekend, zamiast sobie ten czas
darować, musiałabym pozwolić mu odejść z facetem, który może mnie skrzywdził,
do którego mam tyle żalu i pretensji, a może którego tak serdecznie całym
sercem nie znoszę, a może jest to mi totalnie obojętny, obcy człowiek, który
zabiera MOJE dziecko – wszystkie te opcje równo powodują, że na myśl samą krew
mnie zalewa.
I dlatego będę zawsze podziwiać
te cudne mamy, które umieją oddzielić swój żal, swój stres od złości, które dla
dobra dziecka, tego prawdziwego jego dobra, nie tego „sądowego”, odsuwają
konflikt na bok, stwarzają atmosferę przyzwolenia na cieszenie się z ustalonych
kontaktów. Dobrej atmosfery nie da się ująć w ramy prawne. Za to wiem to z doświadczeń moich klientów, że to ich bohaterstwo procentuje – bo dzieci
z czasem wyrastają na ludzi dorosłych i zaczynają pojmować, jak wiele z siebie
dla ich szczęścia oddać potrafiła mama. Żaden przepis i żaden prawnik tego szczęścia nie zagwarantuje, o tym mogę zapewnić.
Zachęcam również do zapoznania się artykułem http://zobraczkaczybez.pl/nie-zgadzam-sie-na-kontakty/ - na blogu prowadzonym przez Panią adw. Annę Koziołkiewicz-Kozak, gdzie Autorka znakomicie zobrazowała skalę codziennych emocji, jakie mogą towarzyszyć spotkaniom w mniej przyjaznej atmosferze.
OdpowiedzUsuńNiewątpliwa telepatia. Na moim blogu dziś o tej samej porze o tym samym, nieco inaczej.
OdpowiedzUsuńhttp://zobraczkaczybez.pl/nie-zgadzam-sie-na-kontakty/
Piękne uzasadnienie dla patologii.
OdpowiedzUsuń????
UsuńHołduje Pani średniowiecznemu poglądowi, że "dziecko jest kobiety". Proszę Pani, to że kobieta dziecko rodzi, nie jest jeszcze usprawiedliwieniem dla polskiej patologii, gdzie sąd (sędziny) przyznają kobietom ponad 90% opiek nad dziećmi ! Wypchnięcie ojca poza możliwość sprawowania codziennej opieki nad dzieckiem Pani uważa za bohaterstwo zaborczych mamuś! Żenada! Niech Pani przyjrzy się jak ojcowie sprawują opiekę - to już nie jest bohaterstwo? Niestety, sprawia Pani wrażenie jakby na wszystko patrzała przez pryzmat płci. I to własnej.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarze! Wręcz przeciwnie, wcale nie hołduję średniowiecznym przekonaniom. Myślę, że ten tekst został trochę opacznie zrozumiany. Pisałam raczej o tym, że kiedy jest naprawdę źle pomiędzy rodzicami, bardzo trudno każdej ze stron stanąć ponad sporem i zachęcać dzieci do kontaktu z tą drugą, czasem tak skonfliktowaną osobą (rodzicem). A dzieci potrzebują takiego 'przyzwolenia', poczucia, że dla mamy to jest ok, ze tata je zabiera na weekend. Inaczej, przyjmując wrogą postawę mamy wobec taty - są po prostu nieszczęśliwe.
OdpowiedzUsuńMój mąż też miał zwyczaj mawiać: "No widzisz, jak ty ładna jesteś, jak mordy nie drzesz". Proszę wybaczyć sarkazm, ale gdyby napisała Pani ten sam tekst o matkach I O ojcach...
OdpowiedzUsuńCenna uwaga, dziękuję :-). Oczywiście, że działa to w dwie strony i to samo możemy napisać o ojcach. Tekst jest z zamierzenia (troszkę) prowokacyjny. I oparty na stereotypie (niestety w Polsce bardzo głęboko zakotwiczonym), że dzieci większość czasu spędzają z mamą, a tata jest "od święta". Stąd może częściej spotykam się z sytuacją, gdy to właśnie matka jest narażona na większy wysiłek związany ze stworzeniem - codziennie, również gdy taty nie ma - przyjaznej atmosfery i rzeczywistym ułatwianiem dziecku budowania więzi również z tatą.
UsuńByłoby dobrze, gdyby w Polsce dzieci mogły liczyć na równą opiekę ze strony i matek i ojców. Jednak na przeszkodzie stają przede wszystkim warunki ekonomiczne- mało kogo stać, aby po rozstaniu mieszkać w odległości umożliwiającej zamienną opiekę, by zwalniać się z pracy na wywiadówki, opiekę nad chorym dzieckiem itp; zresztą zwykło się zrzucać to na matkę (mniej zarabia, mniej straci). W warunkach opieki naprzemiennej szybko okazałoby się, kto faktycznie chce opiekować się dzieckiem, a kto jedynie domaga się "swoich praw". To oczywiste, że ktoś, kto zajmuje się dzieckiem na co dzień, czuje się pokrzywdzony nierównym rozdziałem obowiązków, ale największa trudność tkwi w konieczności "użerania" się o wszystko z drugim rodzicem (który albo po prostu chce postawić na swoim, albo tęsknotę za dziećmi wyraża złością do byłego partnera). Czasem nie da się być "bohaterem", bo stoi się przed koniecznością wyrobienia paszportu, ustalenia wyjazdu itd., a druga strona odmawia współdziałania. Czasami wbrew sobie trzeba stanąć do konfrontacji, choć najwygodniej byłoby zrezygnować i zlekceważyć potrzeby dziecka, tak jak druga strona. Szkoda, że dopiero wyjechanie do innego kraju powoduje, że bycie rodzicami po rozstaniu, nie wymaga powięceń ponad miarę, bohaterstwa i użerania się o wszystko: bo tu kraj wspiera i dzieci, i nas oboje- byłych partnerów.
UsuńTo bardzo przykra refleksja, niestety obawiam się, że prawdziwa. w pełni muszę się z nią zgodzić co do skutków ewentualnego wprowadzenia w życie opieki przemiennej. Wierzę i w to, że nasz system również z czasem wypracuje mechanizmy, które pozwolą rodzicom współpracować, Niestety problem nie leży (moim zdaniem) w braku środków na takie rozwiązania, a raczej na konieczności zmian w mentalności społecznej, w tym również - jeśli nie przede wszystkim - mentalności urzędników i pracowników wymiaru sprawiedliwości. Wiele zmian ku dobremu już ma miejsce, czekamy na więcej.
UsuńNiestety, dlatego w takich sytuacjach niezbędna jest pomoc prawnika rodzinnego.
OdpowiedzUsuń