Je suis Charlie à la polonaise. Czy to ma sens ?
Kilka dni temu podano nam
informację, że na polski rynek trafił tygodnik „Charlie Hebdo”. W czasie
strasznej zbrodni jaka miała miejsce 7 stycznia 2015 r. w Paryżu, gdzie po zamachu terrorystycznym na redakcję tej
gazety zginęło 12 osób, łączyliśmy się w solidarności ze społeczeństwem
francuskim. Je suis Charlie, anonsowała
znaczna część świata. I zaraz obok pojawiały się hasła protestu. Je ne suis pas Charlie, pisali
przeciwnicy gazety i jej antyreligijnej ideologii, wielu z nich w Polsce. I u
nas rozpoczęła się dyskusja na temat granic wolności słowa. Na temat ochrony
poglądów religijnych. Na temat prawa do głoszenia swych poglądów oraz ochrony
uczuć innych ludzi. Na temat wolności i ograniczeń oraz ochrony, jaką może
gwarantować prawo.
Hasło z oficjalnej strony gazety "Charlie Hebdo" |
Dyskusję można właściwie sprowadzić
do próby odpowiedzi na pytanie, czy poglądy (odczucia) religijne, sprawy
dotyczące wyznania, mogą i powinny korzystać ze szczególnej ochrony prawnej. Ochrony
idącej dalej, niż ochrona innych niż religijne poglądów i uczuć. Czy prawo
karne powinno zajmować się odpowiedzialnością za bluźnierstwo? Czy można kogoś
pozwać cywilnie za obrazę uczuć religijnych?
Odpowiedzi na te pytania nigdy nie
będą jednoznaczne. Przepisy prawa stanowią odzwierciedlenie pewnej umowy
społecznej – to społeczeństwo decyduje przecież, jakie czyny powinny podlegać
penalizacji. I od świadomości, stopnia rozwoju społecznego zależy zazwyczaj
zakres wolności i ograniczeń. Te wolności i ograniczenia są nieprzekładalne z
jednej społeczności w inną. Zwróćmy uwagę, że np. w USA w zależności od stanu,
od tego czy jego społeczność jest mniej czy bardziej konserwatywna,
bluźnierstwo nie stanowi przestępstwa lub też jest surowo karane!
W Polsce w kodeksie karnym
opisano przestępstwo obrazy uczuć religijnych (dyskutuje się wprawdzie nad
wyjęciem tego czynu z penalizacji). Można również, o ile ktoś poczuje się
urażony działaniem innych osób, złożyć pozew cywilny o ochronę dóbr osobistych.
Choć w tym ostatnim zakresie rodzą się wątpliwość co do zakresu „osobistości”
dobra, jakim jest ochrona poglądów religijnych. W każdym razie ja mam takie wątpliwości.
Przy czym sądy wprawdzie pozwy rozpatrują, jednak przyglądając się wysokościom
zasądzanych w takich procesach kwot, można stwierdzić, że sprawy te nie są
jednak traktowane zbyt poważnie. Ale należy przyznać, że ochrona poglądów
religijnych w Polsce istnieje, przynajmniej formalnie. Że należałoby ten stan
utrzymać, można wnioskować z burzy polskich protestów przeciw formie i treści
żurnalistyki w stylu „Charlie Hebdo”.
To zupełnie inaczej niż we
Francji. Tam społeczeństwo, wyrosłe i związane z ideałami oświeceniowymi, do
dziś posługujące się hasłami rewolucji francuskiej, społeczeństwo liberalne i
ateistyczne – nie rozumie nawet, że ktoś może stawiać bariery słowu, czy też satyrycznym rysunkom. Przyznaję, że podczas studiów we Francji, byłam na początku
zaskoczona stopniem istniejącej tam wolności. Co tydzień rozdawano na terenie
uczelni bezpłatne gazetki marksistowskie (naprawdę, a to było zaledwie
kilkanaście lat temu!), tytuły gazet nie przebierały w słowach. Hasła na
różnorakich manifestacjach (które z wielu powodów przechodziły przez miasto
średnio raz w miesiącu) wzbudzały we mnie zdumienie, że nikt tu nie
interweniuje, nikt nie żąda ukrócenia takiej dezynwoltury. Jednak do tej
wolności można szybko przywyknąć. I jest ona ożywcza po prostu. Nie muszę stać
się marksistką, nie muszę kupować i czytać czasopism, które wywołują we mnie niesmak.
Jak dobrze jest jednak wiedzieć, że mogę mieć pełną wolność czytania i pisania
o cudzych i własnych poglądach.
Wracając na nasz rodzimy grunt,
te same treści, swobodnie dostępne we Francji, publikowane w Polsce mogą siać
zgorszenie. Rysunek w pełni akceptowalny przez społeczeństwo francuskie, może u
nas wywołać konsternację. Protesty i sprzeciwy. Bunt. Ze zdumieniem przyjęłam w
tym kontekście informację, że „Charlie Hebdo” trafił właśnie na polski rynek.
Poza zabójczą ceną (39,90 zł), treści tam przedstawiane również (moim zdaniem) raczej nie będą
zachęcać polskich czytelników. Narażenie na odpowiedzialność karną w Polsce
istnieje, ryzyko pozwu cywilnego ze strony zagorzałego przedstawiciela
społeczności religijnej również, przede wszystkim jednak – stawiałabym raczej
na ryzyko rynkowe, że taki styl i formacja światopoglądowa po prostu się nie
przyjmie. Nie wydaje się, aby w każdym miejscu na ziemi wszystkie relacje i
potrzeby społeczne miały kształtować się identycznie. Zdecydowanie wolałabym
jednak, aby i u nas to raczej rynek, a nie ograniczające przepisy prawa
decydowały o tym, co i kiedy można publikować.
Tygodnik NIE sobie nieźle radzi, więc dlaczego Charlie Hebdo miałoby się nie przyjąć.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Być może to prawda, choć moim zdaniem te dwa tygodniki dzieli przepaść. Charlie Hebdo jest nasycone ideologią (antyreligijności totalnej), podczas gdy NIE jest całkowicie bezideowe. Kto wie czy taka francuska laickość walcząca znajdzie szeroki odbiór. Zobaczymy ;-) pozdrawiam!
UsuńRozumiem, że oba Pani czytała, zanim się Pani wypowiedziała. Mam trochę inne zdanie. NIE czytam w celach poznawczych i Charlie też będę kupował. Myślę, że takich jak ja będzie więcej i Charlie się na polskim rynku odnajdzie.
Usuń:-) oba miałam w ręku, trudno powiedzieć, abym została czytelniczką, to "nie moje buty". Tak jak jednak napisałam, jestem orędowniczką wolności słowa, więc ostatecznie niech rynek weryfikuje. Choć w Polsce ten liberalizm jest mniej zaawansowany niż moje przekonania ;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń