O dzieciach, psach i psychologicznej kozetce
Kilka dni temu natknęłam się na
Facebooku na filmik, zyskujący całą masę lajków i pozytywnych komentarzy. Na
filmie możemy zobaczyć małego chłopca, tak na oko dwulatka, który znajduje się
w towarzystwie innych bawiących się dzieci (w żłobku?) i słania się na nogach
próbując zasnąć, jednak nie potrafi wpaść na pomysł, by się po prostu położyć. W
pierwszych sekundach ta walka ze snem jest przekomiczna (maluch zasypia na stojąco),
minki, które robi i jego reakcje na otoczenie są zabawne, jednak filmik trwa minutę
i trzydzieści siedem sekund, halo halo, ktoś to cały czas nagrywał, a to
biedactwo cały czas cierpiało, próbując zasnąć, nie umiejąc sobie poradzić.
Pomyślałam, że to moje skrzywienie
zawodowe, że ja bym, holender, pozwała te wszystkie przedszkolanki, dyrektorkę,
a może i Ministra Edukacji, jakby to moje dziecko było. Ale, myślę sobie, może
jakaś przeczulona jestem, ciekawe, co na to moi znajomi. I zamieściłam ten
filmik na FB. I co? I okazuje się, że moi znajomi są chyba jacyś inni niż ci
inni, bo nie ma lajków, tylko oburzenie. No i pytanie, jak takim sytuacjom
zapobiegać?
Przypomina mi się taka historia, trochę
cięższego kalibru, która była dla mnie osobistym przełomem w sposobie myślenia.
W podejściu do tego, jak pomóc najlepiej, skutecznie, jak być może nawet pomóc
zapobiec w przyszłości sytuacjom na ogół niegroźnym, niezbyt społecznie
piętnowanym, a jednak trudnym, niszczącym, na które nie powinniśmy się godzić.
Zadzwonił do mnie serdeczny
przyjaciel. Taki, co to długo się nie widzicie, ale i tak wiesz, że nawet na
końcu świata możesz na nim polegać, taki, jakich tylko kilku w całym życiu
miewasz. No i z prośbą dzwoni, nigdy dotychczas właściwie nie prosił mnie o
nic. A tu taka historia, potworna zupełnie. Jest wstrząśnięty. Słucham uważnie
i trochę ze mnie powietrze schodzi. Przyjaciołom kolegi z psiego forum (tak, z
psiego forum) jakiś facet, pseudomyśliwy, umyślnie zastrzelił psa. A teraz
prokuratura prowadzi postepowanie w tej sprawie i wszystko wskazuje na to, że
prokurator sprawę umorzy. Tak nie może się stać, bo przecież to morderstwo
było! A ja jestem adwokatem, więc na pewno coś mogę poradzić, o co on mnie
bardzo gorąco prosi. Wszystkie informacje i dane kontaktowe, włącznie ze
zdjęciami psich zwłok mam na skrzynce mailowej. Cała sprawa toczy się na drugim
końcu Polski. Wykrztusiłam, że zrobię, co tylko w mojej mocy. Mam zalogować się
na forum i pomóc zrozpaczonym ludziom.
Tylko co ja mogę zrobić? Że
prokurator umorzy sprawę, nie mam złudzeń. Jazda na drugi koniec kraju tylko po
to, żeby usłyszeć osobiście od prokuratora, co może zrobić w takiej sprawie (niewiele),
z lekka mija się z celem. Ale obiecałam, że pomogę, to pomóc muszę. Poza tym
coś we mnie w środku też się buntuje, takie bestialstwo nie powinno pozostawać
bezkarne. Loguję się na forum, odnajduję wątek, czytam komentarze. Okoliczności
rzeczywiście dramatyczne. To była bardzo rzadka rasa jakiegoś gigantycznego
psa, który – łagodny jak cielak, chodził bez smyczy w okolicy swego domu (na
wsi) i po lesie, samą obecnością płosząc okoliczną zwierzynę. Nie podobało się
to jednemu z mieszkańców, który do lasu chodził polować. Najpierw więc myśliwy
ogłosił, że psa zlikwiduje, a potem po prostu strzelił. Zwierzę w agonii
zdążyło wrócić do domu, gdzie w progu, w kałuży krwi, padło martwe na oczach
dzieci. Tyle historii. Wszystko wskazuje na to, że pseudomyśliwy może dostanie
niewielką grzywnę, a może postępowanie w ogóle umorzą. Nawet nie kryje się, że
cała sprawa z jego punktu widzenia warta (dosłownie) funta kłaków. Koledzy z koła
łowieckiego podobno popierają go bardzo, wystawiali zaświadczenia i
potwierdzają, że sprawa jest błaha i przypadkowa.
Coś mnie jednak tknęło. Rzadka
rasa? Że tak powiem, jak rzadka? Bardzo. Drogi taki pies? No drogi, drogi, ale
my nie o pieniądzach, bo najlepszy przyjaciel życie stracił. Dobrze, mówię, wy –
nie o pieniądzach. Ale jakby temu kolesiowi, co strzelał, płacić przyszło, to
może by pożałował?
Alma, archiwum własne |
Okazało się, że śmierć wspaniałego
przyjaciela rodziny spowodowała łączne realne straty finansowe na poziomie ponad dwudziestu
tysięcy złotych. Pies był reproduktorem i zarabiał na siebie. Zakup nowego i odchowanie
go do stanu dojrzałości, a także inne wydatki poniesione przez rodzinę, jak się
okazało, były niemałe. Dzieci można wysłać na terapię psychologiczną po przebytej
traumie. Wszystko na koszt pana z dubeltówką, czy co on tam miał. Z pewnością
mina mu zrzedła, gdy otrzymał wezwanie do zapłaty. Może powiedział i swoim kolegom,
że strzelać do cudzych psów jednak się nie opłaca?
Wracając do filmiku z dzieckiem,
oczywiście trudno od razu pozywać przedszkole o koszty terapii psychologicznej
naszych pociech, po jednej nieudanej sytuacji wychowawczej. Jednak sama
świadomość pań przedszkolanek, a już na pewno dyrekcji, że możemy, czy jesteśmy
gotowi samodzielnie walczyć o swoje prawa, może wiele zmienić. Gdy widzimy pierwsze symptomy niepożądanych zachowań, można o takiej odpowiedzialności napomknąć. Wizją odszkodowania zmieniamy świadomość – własną
i otoczenia. Uczymy się, że jak się źle, głupio krzywdzi innych, to może będzie trzeba
kiedyś za to zapłacić. Dosłownie.
Nie wiem jak innym, ale bardzo mi się to podoba. Po prostu MEGA.
OdpowiedzUsuńja bardzo lubię takie historie. Muszę przeczytać inne. Jak już mówiłam super!
Chciałabym wiedzieć czy lubisz swój zawód?
Dziękuję za miły komentarz. Tak, przyznaję, że lubię ten zawód :-)
UsuńHm, rzeczywiście obie sprawy baaardzo przykre. Niemniej jednak kiedy widzę psa mojego sąsiada srającego pod naszym balkonem, przy placu zabaw, w co później wdepną nasze dzieci, też mam ochotę ostrzelać tego psa, chociażby z procy, chociażby kulkami do paintballa. Dodam, że osobiście zwracałam uwagę sąsiadowi, groch o ścianę, zero reakcji, stoi jak słup i nie słyszy. A z innej strony - spotkał ktoś kiedyś w parku właściciela psa bez kagańca, bez smyczy, który zamiast zwyczajowego "mój pies jest łagodny jak baranek, nie gryzie" powiedziałby, że gryzie? ;-) Bo ja nie chcę, aby psy bez kagańca lizały moje dzieci po ręcach, sprawy higieny. Nie ja mam przed tym uciekać, ale to oni mają swoje psy pilnować.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz @Noc Majowa i pełna zgoda. Jednak tego paintballa to bym na właściciela zaaplikowała ;-). Ja też mam psa, po szkoleniu, który w miejscach publicznych chodzi ZAWSZE w kagańcu i na smyczy i ZAWSZE po nim sprzątamy. To jest oddzielna kwestia, która zresztą też jest z tematem związana. Czy wiecie Państwo, że np. w Londynie ze dwie dekady temu były napisy: "Sprzątaj po swoim psie. Opłata za niesprzątnięcie - 1000 GBP". Nie KARA, a OPŁATA. Jak Cię stać, to nie sprzątaj, a za 1.000 funtów z przyjemnością usuniemy odchody Twojego pupila - i zgadnijcie, że nawet najbogatsi jakoś nie byli zdecydowani na taki outsourcing, tylko grzecznie chadzali z woreczkiem na psią kupkę ;-) i chadzają do dziś! A jak pies pogryzie, to może się należeć odszkodowanie i jeśli właściciel zapłaci, drugi raz raczej będzie psa trzymał na smyczy, prawda?
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń